Jestem siostrą z ponad 30-letnim stażem zakonnym. Gdy 2 lipca 2011 r. jechałam
na 30-dniowe rekolekcje ignacjańskie – ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli nie były dla mnie czymś nieznanym. Odbyłam bowiem 4 tygodnie ćwiczeń w latach 90. ubiegłego wieku. Owoce tamtych 8-dniowych rekolekcji były bardzo bogate. Przede wszystkim Pan Jezus uporządkował moje, bardzo wówczas pogmatwane, życie i obdarował mnie wielką radością i wolnością dziecka Bożego. Przez długi czas Pan Jezus dawał mi wszystko, o co tylko poprosiłam.  Po pewnym czasie poczułam się już tak duchowo mocna, że przestałam badać serce. Niestety, Nieprzyjaciel wykorzystał ten moment i wdarł  do wysprzątanego serca w postaci subtelniejszej niż wcześniej. Bez badania serca nie zauważyłam, że rozgościł się w nim pod pozorem duchowego dobra. Wystarczyło, że kawałek serca oddałam komu innemu, by – jak się potem okazało – zarażone zostało całe moje wnętrze. Ta gangrena serca i lenistwo duchowe sprawiły, że po mniej więcej 15 latach od tamtych ćwiczeń nie mogłam uczynić kroku do przodu, czułam się zniewolona.

2 lipca 2011 r. spełniło się pragnienie mojego serca, które chciało – jak Maria – usiąść u stóp Pana i chłonąć Jego słowo, Jego głos i napełniać się Jego miłością. Żeby spełniło się to moje silne pragnienie, gdy jechałam do Czechowic-Dziedzic postanowiłam, że oddam Panu Jezusowi wszystko: mój rozum, moją wolę, moje uczucia oraz mój czas. Cieszyłam się, że przez 30 dni będziemy tylko Pan i ja. Pragnęłam też bardziej poznać Boga i siebie. Gdy po dotarciu na miejsce okazało się, że prowadzić nas będzie o. Józef Augustyn, a jako kierownika duchowego przydzielono mi o. Kazimierza Trojana, ogromnie się uradowałam – pewna,  że przez ten czas będę w najlepszych rękach.

Rozpoczął się I tydzień ćwiczeń. Pragnęłam szybko się nawrócić, żeby nic mi już nie przeszkadzało  w obcowaniu z Panem Jezusem. W czasie wprowadzeń słowa o. Józefa Augustyna były ostre jak miecz obosieczny, cięły, wywołując w moim wnętrzu coraz większą panikę. Nieraz zdawało mi się, jakby o. Józef czytał w mojej duszy i pytałam się ze zdumieniem w moim sercu: „Skąd on to wie?”. Głoszone słowo sprawiło, że z przerażeniem zobaczyłam, jak opłakany jest stan mojego wnętrza: przez grzech i lenistwo duchowe doprowadziłam do sytuacji, w której nie umiałam już odróżnić, co jest dobre, a co złe. Dotarłam do jakiegoś wewnętrznego muru, którego żadnym sposobem nie mogłam ani rozbić, ani ominąć. Zobaczyłam swój grzech i zapragnęłam miłosierdzia w sakramencie  pojednania. Miałam nadzieję, że mój grzech został już wyznany i dzięki temu nawróceniu usunęłam wszelkie przeszkody na drodze do kontemplacji Jezusa i Jego miłości. Owszem, wyznałam: „Zgrzeszyłam”, ale nadal zupełnie nie wiedziałam, w jaki sposób lekceważyłam Boga. Po I tygodniu nastąpił dzień przerwy. Pierwsza chwila odpoczynku w Panu.

Czekałam z niecierpliwością na II tydzień, gdyż wiedziałam, że on mi pomoże poznawać Pana Jezusa, miłować i naśladować Go, czego głównie pragnęłam. U początku tygodnia nie wiedziałam jeszcze, że rozpoczynam najtragiczniejsze siedem dni w swoim życiu. W proponowanych kontemplacjach przebywałam z Aniołem Gabrielem w Nazarecie. W Betlejem, trzymałam Dzieciątko, ale nie wiedziałam kim Ono jest. Bardzo pragnęłam, by to Dzieciątko było Bogiem mocnym, tak jak to zapowiadał prorok Izajasz. Następnie kontemplacja ukrytego życia Pana Jezusa. Nic nie rozumiałam, bo nie wiedziałam, dla kogo i po co żyć w sposób zupełnie nieznany, gdy można działać, działać… Potem uczestniczyłam  w wydarzeniu chrztu Pana Jezusa. Wtedy dotarło do mnie, że Jezus stanął w wodach Jordanu między grzesznikami i że wziął na Siebie moje grzechy. Ale dalej nie rozpoznawałam Go. Następne  kontemplacje:  Kazanie na Górze, Jezus chodzi po jeziorze, uciszenie burzy, spotkanie z Samarytanką, pożegnanie w Betanii oraz Przemienienie na Górze Tabor. W każdym z wymienionych fragmentów Ewangelii słyszałam wyznania różnych osób, że Jezus jest Synem Bożym. Niestety, ale nie dla mnie. Ciągle miałam odczucie, że jest coś, co mnie zniewala. Byłam zupełnie zagubiona wewnętrznie i straszliwie się miotałam.  Pan ulitował się nade mną i pomógł mi zobaczyć kolejne grzechy niszczące moje serce. Powierzyłam się Panu –  choć nie bardzo wiedziałam, kim On jest, oddając Mu mój grzech. Skończył się II tydzień i nastąpiły dwa dni przerwy. Na szczęście znów odpoczynek w Panu.

Rozpoczął się III tydzień. Dalej nie wiedziałam, kim jest Jezus. Kontemplacja Ostatniej Wieczerzy. Ciągle chciałam, coś dla Jezusa robić, działać, zmieniać się, a On, obmywając moje stopy, pytał tylko i wyłącznie o miłość. Nie umiałam odpowiedzieć, zaufać. Nastąpił ciąg dalszy strasznych ciemności i kuszenia Złego, który podstępnie pytał o sens tych moich zmagań, chcąc wlać w moje serce bezsens i zniechęcenie. I tu dziękuję Panu za łaskę, że bardzo ciągnęło mnie do kaplicy. Bez żadnego przymuszania się mogłam siedzieć przed Panem całymi godzinami. Po prostu oddałam Mu swój czas. Następnie kontemplowaliśmy Jezusa w Ogrójcu. Dopiero podczas medytacji o Jezusie pojmanym i postawionym przed Wysoką Radą (Mt 26, 57-68) coś drgnęło w moim sercu. Zobaczyłam, że jestem wewnętrznie podzielona na dwie części: jedna część mojej osoby została z Piotrem, by z daleka kibicować i czekać na wynik (Mt 26, 58), a druga – dalej poszła z Jezusem – przed arcykapłanów. Usłyszałam pytanie starszyzny: „Czy Ty jesteś Synem Bożym?”. Jezus odpowiedział: „Tak, Ja Nim jestem!”. I za tę odpowiedź został poniżony, bity pięściami po twarzy, upokorzony, opluty, spoliczkowany. Dotarło do mnie, jak bardzo Jezus cierpiał, jak sam dobrowolnie wydał się na takie pośmiewisko i upokorzenie. Tak, On jest Synem Bożym – sam to wyznał i za to został wyśmiany i upokorzony. Właśnie w tym momencie rozpoznałam Jezusa – Syna Bożego w Jego słabości. Nie dał się poznać jako cudotwórca czy wielki w słowie nauczyciel. Rozpoznałam Go w Jego upokorzeniu.

Kilka godzin później ta część mojej osoby, która odważyła się iść i towarzyszyć Chrystusowi,  została napadnięta w duszy przez wszystkie możliwe wątpliwości: czy to ma sens, nic się w twoim życiu nie zmieni, nic nie rozumiesz, czujesz w sercu zupełną pustkę, nic nie widzisz i nie słyszysz, a i czas, który miałaś tak miło spędzić u stóp Pana, zamienił ci się w udrękę… Koniec, nie mam siły, wyjeżdżam. Poszłam do kaplicy… Ta walka trwała we mnie jeszcze przez kilka godzin. Działo się to 22 lipca, we wspomnienie liturgiczne św. Marii Magdaleny, która jest ważną Świętą w moim życiu. Prosiłam Ją, by mi pomogła. Po jakimś czasie zmagań zobaczyłam w mojej duszy Jezusa, w lśniącej szacie, w takiej, w jaką ubrali Go arcykapłani. Nie umiem dokładniej opisać  tego doświadczenia. Wiem jedno, poszłam spać po północy zupełnie spokojna.  Wynik walki? Tej nocy Pan Jezus pomógł mi rozpoznać  mój grzech. Nazwałam go. Wiedziałam już, że zgrzeszyłam i jasno poznałam, w jaki sposób. Był to grzech, który niszczył mnie od dawna. Przez wiele lat nie chciałam przyznać się przed Panem Jezusem i przed ludźmi do tego, że zbłądziłam. Szłam za własną przyjemnością i wmawiałam Panu Bogu, sobie i ludziom, że to nic złego, że to przecież „dobro duchowe”. Zaniedbałam badanie serca i w ten sposób pozwoliłam Nieprzyjacielowi zniszczyć mnie od środka. Następnego dnia, podczas  kontemplacji biczowania Pan Jezus prosił, by ten grzech włożyć w rany po chłoście. Nie odrzucił mnie, lecz zaprosił – bez czynienia wyrzutów. W tym momencie przyszedł i obdarzył mnie wolnością serca. W moim wnętrzu zapanował pokój.

Nie był to jeszcze moment wyznania wiary. Tak, bowiem wówczas uświadomiłam też sobie, że jestem niewierzącą zakonnicą. Grzech zniszczył moją relację z Panem Jezusem.

Kolejny dzień – kontemplacja śmierci i pogrzebu Pana Jezusa. Gdy w modlitwie pochyliłam się nad tym wydarzeniem, usłyszałam wyznanie setnika: „Prawdziwie, Ten był Synem Bożym”. Słowa poganina sprawiły, że przypomniały mi się wszystkie kontemplowane wydarzenia,  których głównym bohaterem był Jezus – Syn Boży. W tym momencie setnik obudził moją wiarę. Z radością i zdumieniem wyznałam:„Tak, Ty, Jezu, Synu Boży, jesteś moim Bogiem, Bogiem Żywym, którego szukałam przez całe życie”. Setnik poganin mnie ewangelizował. Pytanie o obecność Boga Żywego w moim życiu towarzyszyło mi od wielu lat. Powracało jak refren. Co to znaczy, że Bóg jest Bogiem żywym?  Otrzymałam odpowiedź. Przyszedł pokój i odpoczynek w Panu. Następny dzień – poniedziałek –  mieliśmy przeżyć, kontemplując wydarzenia Wielkiej Soboty. Nastąpiła tak wielka cisza, że nawet liście w parku czechowickiego domu rekolekcyjnego znieruchomiały, jakby w oczekiwaniu  na zmartwychwstanie Jezusa.  To było niezwykłe zjawisko. Wzrok nie rejestrował żadnego ruchu. Tego dnia zaprosiłam do mojego oczekiwania na Zmartwychwstałego Maryję i św. Marię Magdalenę. Wieczorem wprowadzenie o ukazaniu się Jezusa Zmartwychwstałego Jego Matce. Przepiękny tekst, który poruszył moje serce. Pomyślałam, że skoro dzisiaj była Wielka Sobota, to oznacza, że jutro będzie Zmartwychwstanie. Postanowiłam następnego dnia – we wtorek – wstać na tyle wcześnie, by z Maryją czekać na świtanie i ukazanie się Zmartwychwstałego. To był mój plan, ale Pan miał inne zamiary. Dopiero dwa dni później Pan przyszedł – jak do uczniów w Wieczerniku – wraz ze Wschodzącym Słońcem i przyniósł mojemu udręczonemu sercu dar wielkiego pokoju. Tekst o ukazaniu się Jezusa Apostołom w Wieczerniku pozostał moim tekstem do końca IV tygodnia.

Podczas tego miesiąca wiele razy dziękowałam Panu Bogu za wszystko, czym obdarzał mnie przez wszystkie lata. Pomógł mi przyjąć moje życie jako historię zranionej miłości, której Jego łaska i miłość nadały nowy sens. Co więcej, uratował moje życie przed przegraną.

A z mojego serca popłynęła modlitwa:

Duszo Chrystusowa, uświęć tych, którzy pod opieką Towarzyszy Jezusa o łaskę uświęcenia hojnie walczyć będą,
Ciało Chrystusowe, zbaw wszystkich zgłodniałych Ciebie, albowiem Ty jesteś Pokarmem dającym życie wieczne,
Krwi Chrystusowa, napój wszystkich spragnionych, albowiem Ty jesteś Napojem podtrzymującym życie i gaszącym pragnienie,
Wodo z boku Chrystusowego, obmyj wszystkich, których grzech pobrudził, albowiem tylko  o czystym sercu Boga oglądać będą,
Męko Chrystusowa, wzmocnij wszystkich poddających się ćwiczeniom duchownym, albowiem Twoja moc na tym szczególnym poligonie jest im niezbędna do przeżycia,
O dobry Jezu, wysłuchaj wołających do Ciebie, albowiem w dużej mierze na usilnych prośbach i błaganiach zasadza się nasze życie duchowe,
W Ranach Swoich ukryj wszystkich nas chorych na duszy i ciele, albowiem w Twoich Świętych Ranach jest nasze uzdrowienie,
Nie dozwól nam oddalić się od Ciebie, albowiem poza Tobą stajemy się niebytem,
Od nieprzyjaciela złośliwego broń nas, albowiem bez Twojej obrony nie pokonamy tego z zewnątrz i tego z wewnątrz,
W godzinie śmierci naszej wezwij nas – oby wówczas nic nie przeszkodziło nam odpowiedzieć: „Oto jestem”,
I każ nam przyjść do  siebie, albowiem serca nasze tylko w Tobie mogą znaleźć uspokojenie,
Abyśmy ze świętymi Twymi chwalili Cię, albowiem po to nas stworzyłeś na wieki wieków.

Amen.