Porównanie[1] tekstu Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli z Vita ChristiLudolfa z Saksonii wyraźnie wskazuje, że Ojciec Ignacy długo i bardzo głęboko studiował przede wszystkim Wprowadzenie do Vita Christi. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy – przynajmniej na początku – jak bogate to dzieło pod względem treści i jak głęboko zakorzenione w Biblii i pismach Ojców Kościoła.Wprowadzenie ukazuje bowiem podstawę życia chrześcijańskiego[2], którą św. Ignacy nazwał w Ćwiczeniach fundamentem (por. Ćd 23).

Chrystus fundamentem zbawienia

U Ludolfa z Saksonii fundamentem zbawienia jest Jezus Chrystus. Deus est res summe sufficiens et homo est res summe deficiens – to zapożyczona przez Ludolfa wypowiedź św. Augustyna (Soliloquia I). Jej przełożenie na język polski może wprawiać w zakłopotanie. Mówiąc o człowieku, w ostateczności można bowiem posłużyć się wyrazem res, ale o Bogu? A jednak! Res w języku łacińskim to nie tylko „rzecz materialna”, lecz także „rzeczywistość”, a nawet „prawda”[3]. Przywołane zatem przez Ludolfa zdanie św. Augustyna – „Bóg jest rzeczywistością [powiedzielibyśmy raczej Bytem], która sama sobie w najwyższym stopniu wystarcza, człowiek jest rzeczywistością, która sama sobie w najwyższym stopniu nie wystarcza” – ma dla nas niezwykłe znaczenie. Prowadzi bowiem do bardzo głębokiego wniosku teologicznego. W jego świetle Jezus Chrystus jawi się jako jedyny ratunek dla nas i staje się źródłem, podstawą i fundamentem naszego zbawienia.

Nic dziwnego zatem, że Jezus Chrystus znajduje się także w centrum Ćwiczeń duchownych. Staje się On nawet ośrodkiem pierwszego tygodnia, którego celem jest przede wszystkim radykalne odwrócenie się człowieka od szatana i grzechu ku świętości i Bogu przez okazanie głębokiej skruchy, a także mocne postanowienie unikania każdego grzechu. W ten sposób św. Ignacy niezwykle mocno, chociaż niemal bez słów, podkreśla, że bez Jezusa Chrystusa, Jego ziemskiego życia, męki i Zmartwychwstania niemożliwe byłoby odwrócenie się człowieka od grzechu. To wyraźne nawiązanie do św. Pawła: Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus (1 Kor 3, 11).

Ludolf z Saksonii przekonany jest, że wytrwałe wędrowanie z Jezusem oraz bezpośrednie uczestnictwo w Jego ziemskim życiu przyniesie owoce. Jednym z nich jest przywiązanie do Jezusa jako Lekarza, głębokie i pełne całkowitego zaufania w Jego wszechmoc. Studeat diligentissime medico suo adhaerere – „Niech dołoży wysiłku, by z pełną starannością przylgnąć do swojego lekarza” (Vita Christi, Wprowadzenie, s. 1). Grzesznik stał się właśnie na nowo „wiernym w Chrystusie”. Jeżeli chce utrzymać w sobie ten stan, powinien jak najściślej przylgnąć do swojego Lekarza i zaprzyjaźnić się z Nim.

By mogła się zrodzić przyjaźń między Bogiem a człowiekiem grzesznym, grzesznik nie powinien zbyt szybko czytać tego, co znajduje się w Ewangeliach. Winien raczej każdego dnia powoli zapoznawać się z wydarzeniami ewangelicznymi, biorąc jako przedmiot rozmyślania niewielkie fragmenty. Ważne, by nie tylko stopniowo stawały się one przedmiotem jego osobistej modlitwy, lecz także by skutecznie wpływały na cały dzień, na wszystkie ludzkie wydarzenia i czynności, nawet najbardziej proste i te, które na pierwszy rzut oka wydają się błahe. Człowiek grzeszny powinien jednak często powracać do głównych wydarzeń z życia Jezusa: do Wcielenia Syna Bożego, do Jego ludzkiego narodzenia, obrzezania, objawienia się poganom w osobach Mędrców ze Wschodu, a przede wszystkim do męki i Zmartwychwstania.

Dar od Boga, dar dla Boga

Mieczysław Bednarz SJ podkreśla, że owocem wędrowania z Jezusem jest także poznanie Boga jako doskonałego Daru dla siebie: „we wszystkim dostrzegać Dobro wielkie i dobro małe. Dobro wielkie, które jest wielkim Darem, i dobro małe, które też jest darem, choć małym, ale pochodzącym od Dobra i Daru wielkiego”[4]. Bóg, będąc najpiękniejszym Darem w sobie samym, stał się w swojej łaskawości nieskończonym Darem dla każdego człowieka, jednak w taki sposób, że każdego dnia darem dla Niego staje się człowiek. Niełatwo zrozumieć, w jaki sposób Bóg jest Darem dla siebie, jeszcze trudniej pojąć, jak się to dzieje, że Bóg nieskończenie doskonały staje się Darem dla mnie, a już niemal nie do przyjęcia dla ludzkiego rozumu jest to, że ja sam – może nawet rzeczywiście skruszony, ale niewątpliwie uparty grzesznik – staję się miłym darem dla Pana Boga.

W jaki sposób ja, co prawda stworzenie Boże, nawet stworzenie w sposób szczególny umiłowane, mogę się stać dla Boga darem? Przecież jestem tak bardzo niczym w porównaniu z moim Stwórcą, że mojej nicości nie da się porównać z niczym na świecie. W jaki sposób ja jako grzesznik, nawet jako grzesznik, któremu raz na zawsze Bóg przebaczył, mogę się stać rzeczywistym, a nie złudnym tylko darem dla Pana Boga? Przecież chociaż miłosierdzie Boże jest naprawdę nieskończone, to dopóki mnie żal serdeczny nie ogarnie, grzech mój woła o pomstę do nieba, a odpuszczony na dobrej spowiedzi i szczerze odpokutowany zawstydza mnie tak, że oczu do Boga podnieść nie potrafię.

Bez życia Jezusa Chrystusa, Jego cudów, znaków i nauczania nigdy byśmy się nie odważyli na stwierdzenie, że się stajemy darem dla Boga. To On pokazał nam niemal niewidoczną ścieżkę prowadzącą nas ku tej rzeczywistości. Nadal jednak ścieżki tej nie rozumiemy. Pan mówi: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (Mt 22, 39). Dopiero w tym Bożym nakazie odkrywamy niezwykłą prawdę: nie tylko Bóg jest Darem dla nas. Darem dla nas jest także każdy nasz bliźni. Do tego stopnia, że kto chce być dzieckiem naszego Ojca w niebie, ten nawet swojego zatwardziałego wroga musi miłować jak siebie samego: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują (Mt 5, 44).

Modlitwa nieustanna

Kolejnym owocem wytrwałego wędrowania z Jezusem jest wynikający z pierwszego cudowny i kojący dar nieustannej modlitwy. Fryderyk William Faber, dziewiętnastowieczny pisarz angielski, który nawrócił się na katolicyzm, ponad półtora wieku temu pisał: „Lecz cóż to znaczy modlić się nieustannie? Co przez ten nakaz rozumiał Boski Zbawiciel? Modlić się zawsze znaczy odczuwać wciąż słodką potrzebę modlitwy, łaknienie modlitwy. Podczas modlitwy łaska staje się oczywista, niemal dostrzegalna, nic więc dziwnego, że z nią krzepi się nasza wiara i rozpala miłość”[5].

Według Ludolfa z Saksonii będzie to jednak modlitwa nietypowa. Domaga się ona bowiem nieustannej „obecności grzesznika” przy wszystkich wydarzeniach z życia naszego Zbawiciela. Pan Jezus jako serdeczny i troskliwy lekarz, który sam jeden może wydobyć człowieka z grzechów i uleczyć, zaprasza go, by bez obawy przyjął przebaczenie i poszedł w Jego ślady. Taką dwuetapową drogą podąża także rekolektant. W pierwszym tygodniu przyjmuje z rąk Zbawiciela przebaczenie wszystkich swoich grzechów, a w następnych tygodniach – świadomy, że mimo wszystko grzech pójdzie za nim krok w krok i nie jeden raz jeszcze go splami – nie tylko kontempluje życie Jezusa z Nazaretu jako Boga Człowieka, nie tylko przypatruje się wydarzeniom ewangelicznym, lecz także porządkuje swoje życie.

Owo porządkowanie odbywa się tak, jakby rekolektant cofnął się w czasie i rzeczywiście szedł z Jezusem i Apostołami do Jeruzalem, a nawet na Golgotę, gdzie na Syna Człowieczego czeka prawdziwy krzyż i śmiertelne umęczenie. Tak jakby na własne uszy słyszał pouczenia Mistrza z Nazaretu, był świadkiem Jego cudów i razem z Apostołami rozdawał chleb tłumom zgromadzonym na pustkowiu. Tak jakby razem z nimi i z innymi uczniami był rzeczywistym uczestnikiem Ostatniej Wieczerzy. Jakby z Matką Jezusa, uczniem umiłowanym i Marią Magdaleną stał pod krzyżem przez długie trzy godziny Jezusowego umierania, a potem uradowany, choć zadziwiony, w tak niesłychaną zadumę popadł przed pustym grobem Jezusa, znakiem Jego Zmartwychwstania, że z jego serca samorzutnie niejako – jak woda z obfitego źródła – wytrysną słowa modlitewne: „Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją i rozum, i wolę mą całą, cokolwiek mam i posiadam” (Ćd 234).

Zbliżyć się do Jezusa

Oto zachęta Ludolfa z Saksonii: „Zbliż się zatem do Niego pobożnym sercem, byś wtedy, kiedy On zstępuje z łona Ojca w łono Dziewicy, stał się razem z Aniołem czystą wiarą jakby drugim świadkiem [tajemnicy] Poczęcia. I pogratuluj dziewiczej Matce, że dla ciebie tak poczęła [naszego Pana]. Bądź obecny przy Jego narodzeniu i przy obrzezaniu, jakbyś razem z Józefem był Jego dobrym żywicielem. Idź z Mędrcami do Betlejem i razem z nimi adoruj Króla maleńkiego. Pomóż Rodzicom nieść Dziecko do świątyni i przedstawić Je Panu. Razem z Apostołami idź w ślady dobrego Pasterza czyniącego cuda wspaniałe. Z Jego Matką Najświętszą i Janem bądź obecny przy umierającym, by z nimi współcierpieć i współboleć. Kierując się pobożną ciekawością, dotknij po kolei ran Twojego Zbawiciela, który umarł ze względu na ciebie. Z Marią Magdaleną szukaj Zmartwychwstałego tak długo, aż sobie zasłużysz na odnalezienie Go. Podziwiaj wstępującego do nieba, jakbyś się na Górze Oliwnej znajdował wśród uczniów. Siedź zamknięty z Apostołami i zamknij się dla tego wszystkiego, co na zewnątrz, żebyś sobie zasłużył na obleczenie z nieba mocą Ducha Świętego” (Vita Christi, Wprowadzenie, s. 2).

Ludolf mówi także, że jeśli człowiek pragnie zasmakować w owocach płynących z wydarzeń z życia Jezusa i z Jego wypowiedzi, jeśli pragnie całym sercem przylgnąć do Niego, musi się oderwać od wszystkich innych zajęć (por. Ćd 20) i tak się wewnętrznie ustawić, jakby był obecny przy tym wszystkim, co się działo, jakby rzeczywiście na własne uszy słyszał to, co Jezus mówi, jakby naprawdę w jego obecności działo się to wszystko, o czym opowiadają Ewangelie. Ewangelie opisują te wydarzenia jako dokonane w przeszłości, podążający ścieżką Chrystusa winien jednak tak się nad nimi zastanawiać, jakby się działy tu i teraz. Dopiero wtedy naprawdę w nich zasmakuje (por. Ćd 214).

Echo powyżej przytoczonego nauczania Ludolfa z Saksonii słyszymy w Ćwiczeniach duchownych niemal nieustannie: „Wyobrażenie sobie miejsca: Zobaczyć wzrokiem wyobraźni drogę z Nazaretu do Betlejem: zastanowić się nad jej długością, szerokością i nad tym, czy ta droga wiedzie przez równiny czy przez doliny i pagórki. Podobnie trzeba spojrzeć na miejsce albo na grotę narodzenia: jak jest wielka, jak wąska, jak niska, jak wysoka i jak była urządzona” (Ćd 112); „Punkt 1. Widzieć osoby, czyli naszą Panią i Józefa oraz służącą i Dzieciątko Jezus, które dopiero co się narodziło. Sam siebie powinienem uważać za ubożuchnego i sługę niegodnego, patrząc na nich, kontemplując ich i służąc im w potrzebach, tak jakbym rzeczywiście był obecny, z pełnym możliwym oddaniem i szacunkiem. A potem oddać się refleksji, żeby odnieść jakąś korzyść” (Ćd 114); „Punkt 3. Dostrzegać i rozpatrywać w duchu to, co te osoby robią, na przykład, jak podróżują i jak się trudzą, żeby Pan mógł się narodzić w najwyższym ubóstwie, a po tylu trudach, po głodzie, pragnieniu, po znoszeniu upału i zimna, po krzywdach i zniewagach – umrzeć na krzyżu, a to wszystko dla mnie” (Ćd 116).

Wytrwale iść wyznaczoną drogą

We Wprowadzeniu do Vita Christi Ludolf z Saksonii formułuje mo­dlitwę zawierającą kilka ważnych myśli. Jeżeli Pan ze względu na mnie zstąpił ze swojego niebieskiego tronu na ziemię, to i ja ze względu na Niego powinienem unikać wszystkiego, co ziemskie, i tęsknić za niebem. To prawda, że świat jest przyjemny i słodki, ale prawdą jest także to, że Jezus Chrystus jest jeszcze większą słodyczą. To prawda, że świat bywa często źródłem goryczy, ale prawdą jest także to, że Chrystus wszystkie katusze wycierpiał dla mnie. Nie pozostaje mi zatem nic innego, tylko wytrwale iść wyznaczoną mi drogą bez obawy, że utracę miejsce w niebie.

Św. Ignacy do tego motywu nawiązuje także w Ćwiczeniach duchownych, w modlitwach końcowych, na przykład po rozmyślaniu o pierwszym, drugim i trzecim grzechu: „Wyobrażając sobie Chrystusa, naszego Pana, obecnego i rozpiętego na krzyżu, trzeba z Nim rozmawiać o tym, że chociaż był Stwórcą, stał się człowiekiem, a mając życie wieczne, przyjął śmierć doczesną i w ten sposób umarł za moje grzechy. Następnie spoglądnąć na siebie samego i pytać, co uczyniłem dla Chrystusa, co czynię dla Chrystusa i co powinienem uczynić dla Chrystusa. I tak widząc Go takim, rozpiętym na krzyżu, rozważyć wszystko, co się z tym łączy” (Ćd 53).

W tym samym rozmyślaniu św. Ignacy zawarł także uwagę: „Rozmowa odbywa się właściwie, jeżeli się mówi jak przyjaciel mówi do przyjaciela, lub jak sługa mówi do pana, raz prosząc o jakąś łaskę, to znów się obwiniając, z powodu uczynionego zła, a czasem przedstawiając swoje sprawy i prosząc o radę” (Ćd 54).

***

Jan Ożóg SJ (ur. 1934), teolog, tłumacz i redaktor w Wydawnictwie Apostolstwa Modlitwy w Krakowie (1972-1979), redaktor „Posłańca Serca Jezusowego” (1982-1988), autor przekładu Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli. Opublikował między innymi: Przeciw Tobie zgrzeszyłem; Wieczory pod sosną. Rozmowy z młodymi o Bogu i o ludziach; Poświęcenie rodziny Najświętszemu Sercu Jezusa.


    Por. J. Ożóg SJ, Główne źródła „Ćwiczeń duchownych”, „Życie Duchowe”, 76/2013, s. 93-100; J. Ożóg SJ, „Vita Christi” Ludolfa z Saksonii, „Życie Duchowe”, 77/2014, s. 92-98.

    Por. Ludolphus de Saxonia, Vita Iesu Christi, Lugdunum 1644, I, 6;Wprowadzenie, 6. Dalej: Vita Christi.

    Por. M. Plezia (red.), Słownik łacińsko-polski, t. IV, Warszawa 1974, s. 529; A. Blaise, Dictionnaire Latin-Français des auteurs chrétiens, Turnhout 1954, s. 716.

    M. Bednarz SJ, Św. Ignacy Loyola w moim życiu. Co zawdzięczam św. Ignacemu?, Kraków 1993, s. 8.

    F.W. Faber, Postęp duszy, czyli wzrost w świętości, Kraków 1935, s. 290.