Czy Jezus był obojętny? Pytanie budzi zdumienie, sprawia wrażenie pozbawionego sensu… Próbując uznać je mimo wszystko za sensowne, można by zauważyć, że dla wielu ludzi dawnych epok aż po czasy współczesne, niestety, Jezus był i jest obojętny – po prostu ich nie interesuje. Bolejąc nad tym, chrześcijanin odpowie z pewnością: dla mnie Jezus objawia sens życia, dlatego nie jest obojętny!

Dodatkowego zrozumienia wyjściowego pytania można by szukać, pamiętając o tym, że ignacjańskie pojęcie indifferentia zwykło się przekładać w polskich pracach o duchowości jako „obojętność”. A wtedy pytanie, czy Jezus był „obojętny” w sensie św. Ignacego, może prowadzić do odpowiedzi, że był On i jest „mistrzem obojętności”… Jak wielu jednak słów i wyjaśnień potrzeba, by przybliżyć „obojętność” Jezusa tak, aby nie dziwiła. Gdyby natomiast zapytać inaczej: Czy Jezus był bezstronny? Pytanie będzie jasne dla każdego, poza tym odpowiedź w świetle Ewangelii może być odkrywcza.

Wszystko to jest dla mnie koronnym argumentem podsumowującym uprzednie rozważania1: „bezstronność” nie tylko wyraża ignacjański sens indifferentialepiej niż „obojętność”, ale także bardziej odpowiada ewangelicznemu Jezusowi, który nie był obojętny, tylko bezstronny. Mówiąc inaczej: samo Pismo Święte wyklucza obojętność, a zaleca – bezstronność.

Ponad podziałami

Przybliżając się do bezstronności Jezusa jako tajemnicy, dobrze jest wyjść od bardziej zewnętrznych uwag, aby stopniowo przejść do wnętrza Jego misterium. Swoją działalność rozpoczął On od głoszenia Dobrej Nowiny, że przybliżyło się Boże królowanie (por. Mk 1, 15). Nowina kierowała się do narodu wybranego, który już od dawna wyczekiwał tego, że sam Bóg obejmie w swoim ludzie władzę w osobie wyróżnionego króla czasów ostatecznych, Bożego pomazańca, Mesjasza-Chrystusa. Pojawienie się Jezusa nie tylko pobudziło te oczekiwania, ale też ujawniło podziały społeczne, związane z różnymi poglądami religijno-politycznymi.

Do wcześniejszego podziału między faryzeuszami a saduceuszami, pobożnymi wyznawcami judaizmu, którzy różnili się w kwestiach religijnej interpretacji Prawa, dołączyły w czasach współczesnych Jezusowi różnice zdań na tematy polityczne: czy popierać władzę, która była narzucona przez okupantów rzymskich, czy ją zwalczać. Do tych i do innych jeszcze kwestii, dzielących Żydów owego czasu i przedstawianych także Jezusowi do rozstrzygnięcia, doszła najważniejsza, prowadząca do najpoważniejszego podziału: czy Jezus jest oczekiwanym Chrystusem, czy nie…

Boże królowanie, które Jezus ogłaszał jako bliskie, kierowało się do wszystkich, miało prowadzić do jedności – ponad podziałami. Znamienne, że pierwsze wyraźne Jego wskazanie w Ewangelii Mateusza na to, jak Bóg działa, podkreśla powszechny charakter tego działania; przypomnijmy: On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych (Mt 5, 45).

Potwierdza to pierwsza Jezusowa przypowieść o królowaniu Boga: porównanie Go do siewcy, który rzuca ziarno w ziemię, nie zważając na to, na jaki grunt ono pada… Jezus obrazuje Boskiego siewcę także w swoim nauczaniu: zwraca się do wszystkich i wystarcza Mu, że wypełnia swoją misję. Wie, że na ziemi nie wszyscy przyjmą Jego ziarno. Więcej, aby ono się przyjęło i wzrosło, musi wpierw obumrzeć, a wtedy wyda plon obfity (por. J 12, 24). Dopiero po Jego śmierci królowanie Boga objawi w sposób ostateczny swą powszechność absolutną; dlatego Jezus myśląc o swym ukrzyżowaniu, mógł zapowiedzieć: A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie (J 12, 32).

Jezus pragnął, aby znakiem Bożego królowania stała się także wspólnota Dwunastu. Jego wybrani reprezentowali całą różnorodność izraelskiej społeczności: z jednej strony znalazł się wśród nich celnik, który jako urzędnik działał w imieniu rzymskich okupantów, a z drugiej strony był i „gorliwy” –dzelotes (Łk 6, 15), czyli zelota, zwolennik ruchu przeciw obcej władzy, którą zamierzano usunąć siłą. Doświadczenie Bożego królowania w Jezusie miało uczniów zjednoczyć, ale to również dopełniło się dopiero po Jego śmierci, bo wcześniej oni sami spierali się między sobą, nie pojmowali do końca swego Mistrza.

Ewangelie przytaczają wiele przykładów, jak Apostołowie – a jeszcze bardziej inni – próbowali wciągać Jezusa w swoje spory i podziały. Jezus najczęściej nie stawał po żadnej stronie, jakby chcąc pokazać, że właśnie „stronniczość” odrzucająca zaciekle drugą „stronę” zdradza problematyczną postawę zamknięcia się na prawdę, na którą obie strony powinny się pełniej otworzyć.

A wyjście, jakie znajdował i wskazywał, olśniewało – zwłaszcza wtedy, gdy sporne kwestie służyły dodatkowo jako pułapka na Niego zastawiona, na przykład w obliczu pytania, czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie (por. Mt 22, 17), jak i w sytuacji, gdy Prawo zdawało się stać po stronie Jego przeciwników, oskarżających cudzołożną kobietę (por. J 8, 3-5). Wyjście wskazywane przez Jezusa było prawdziwie Boże, objawiało królowanie Boga – ponad podziałami, potworzonymi w efekcie działania złego, diabła, którego królestwo jest wewnętrznie skłócone, gdyż on: sam ze sobą jest skłócony (Mt 12, 25-26).

To diabelskie działanie doprowadziło do śmierci Jezusa na krzyżu, ponieważ wykorzystało Jego bycie ponad podziałami do tego, by zjednoczyć ludzi po swojemu – przeciwko Jezusowi. Jednak okazało się, że taka miała być droga wyjścia najpełniejszego – zwycięstwa nad złem u jego korzenia, wywołującego grzeszne podziały. Drogą stała się postawa, jaką Jezus objawił w przyjęciu złego – w ofierze Krzyża. Tak objawił Ojca i Jego królowanie prawdziwie bezgraniczne, skoro przezwycięża także granicę śmierci – mocą miłości Jezusa, umiłowanego Syna w jedności Ducha Świętego.


Agere contra Jezusa

Przyjrzyjmy się bliżej bezstronnemu działaniu Jezusa tam, gdzie jest ono także dla nas, chrześcijan, trudno zrozumiałe. Są to Jego zachowania, które można by określić ignacjańskim językiem jako agere contra, działanie przeciwko. Św. Ignacy, przypomnijmy, doradzał taką postawę na pierwszym etapie przezwyciężania nieuporządkowanych przywiązań, aby przez to przybliżyć się do głębszej indifferentia, bezstronności. Czyżby także Jezus musiał się w tym ćwiczyć, On, w którym jako wolnym od grzechu nie było miejsca na nieuporządkowanie?

Najważniejsze przykłady wiążą się z osobami „najbliższych”, jak określamy członków rodziny. Dla Jezusa byli to najpierw ci, których Ewangelia nazywa Jego Rodzicami (Łk 2, 43) oraz braćmi i siostrami (Mk 6, 3). Gdy w najstarszej Ewangelii słyszymy o przedstawicielach Jego rodziny, że pragnęli się z Nim widzieć, aby Go powstrzymać, uważali bowiem, iż odszedł od zmysłów (Mk 3, 21), oznacza to: przywiązani do swoich wyobrażeń, jak powinien postępować syn szanującej się rodziny, przeciwstawiali się Jezusowi, stawali po stronie Jego przeciwników. I dlatego Jezus przeciwstawił im swoją prawdziwą rodzinę, wskazując na otaczających Go słuchaczy: kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką (Mk 3, 35).

Później okazało się jednak, że nieuporządkowane przywiązanie do Niego pojawiało się także wśród uczniów oraz uczennic, i również prowadziło do niezrozumienia Go, do prób, aby Mu przeszkodzić. Agere contra Jezusa przybrało najostrzejszą formę wobec Piotra, gdy ten usiłował Go przekonać, że misja Chrystusa jest inna – nie wymaga krzyża, który Jezus zaczął przewidywać; a wtedy, wobec wyrzutów ucznia, Jezus ostro zareagował:odwrócił się i rzekł do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie!” (Mt 16, 23). Także po swym Zmartwychwstaniu, gdy zauważył, że przywiązana do Niego Maria Magdalena pragnęła Go zatrzymać, jakby wyobrażając sobie, że wrócił On do swej wcześniejszej, ziemskiej postaci, musiał ją powstrzymać słowami: Nie zatrzymuj Mnie (J 20, 17).

Jednak agere contra Jezusa wskazuje, że również On uczył się przy tej okazji, ćwiczył. W jakim sensie? Tu przybliżamy się do Jego tajemnicy – Syna Boskiego Ojca. W Ewangelii Jana, najgłębiej ukazującej zjednoczenie Syna z Ojcem, Jezus mówi o sobie: Syn nie może niczego czynić sam z siebie, jeśli nie widzi Ojca czyniącego. Albowiem to samo, co On czyni, podobnie i Syn czyni (J 5, 19). Te słowa wyjaśniają, czemu Jezus nie zawsze spełnia od razu skierowane do Niego prośby, więcej, przeciwstawia się im w pierwszej chwili, by dopiero widząc ludzką wiarę jako znak działania Ojca, spełnić to, co może sam uznać za zgodne z Jego wolą.

Taki był sens odmowy, znów ostrej, wobec prośby pogańskiej Kananejki, która pragnęła, by uzdrowił jej córkę. Jednak On wiedział, że został posłany przez Ojca – w czasie swego ziemskiego życia – tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela (Mt 15, 24). Nie było dla Niego jasne, że prośba kobiety jest zgodna z wolą Ojca. Dopiero jej wiara, która nie tylko pozwoliła przyjąć porównanie do psa, ale wzruszająco je rozwinęła, stała się dla Jezusa znakiem od Ojca, jaka jest tu Jego wola; dlatego w końcu spełnił jej prośbę, odpowiadając: O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak pragniesz! (Mt 15, 28).

W tym świetle rozjaśnia się także postawa Jezusa w „pogańskiej” Kanie Galilejskiej wobec prośby Jego Matki. Najpierw odmawia Jej. Odmowę wyrażają słowa przekładane jako: Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?(J 2, 4). Dosłownie należy je przełoży: „co Mnie i Tobie”, co może nie tylko wskazywać odmowę, ale brakującą wspólnotę; podobne słowa pojawiają się w ustach opętanego, przez którego złe duchy wyrzucają Jezusowi: „co nam i Tobie” – w potocznym przekładzie: czego chcesz od nas (Mk 1, 24). Jednak i Maryja nie zraża się tak ostrymi słowami Syna, tylko wyraża swą wiarę, mówiąc do sług: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie (J 2, 5). Gdy przeto widzimy następnie, że Jezus wypełnia słowa swej Matki, wtedy musimy przyjąć, że właśnie Jej wiara stała się dla Niego znakiem, iż prośba Maryi była więcej aniżeli matczynym odruchem serca wobec trudnej sytuacji, tylko wyrażała rzeczywiście wolę Ojca.

Zatem i Jezus uczył się widzieć Ojca i Jego wolę w zdarzeniach, które Go spotykały. Początek znaków (J 2, 11), objawiających Ojca w działaniu Syna, dokonał się dzięki wierze Matki. Syn Boży ćwiczył się w posłuszeństwie nie tylko jako dziecko, gdy w relacji do Rodziców był im poddany (Łk 2, 51), ale do końca życia. Zwłaszcza w Ogrójcu, w obliczu męki, gdy widział u siebie wolę różną od Ojca, Jego agere contra przyjęło nową formę – przeciw osobistej woli, która jednak ani na moment nie przeciwstawiła się woli Boga, skoro się modlił:nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie! (Łk 22, 42). Jak ujął to później Apostoł: chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał (Hbr 5, 8).


Syn oddany Ojcu w Duchu

Dochodzimy do najgłębszego wymiaru bezstronności Syna. Wolność, jaką okazywał wobec usiłowań, aby Go przeciągnąć na stronę nieuporządkowanych przywiązań ludzkich, objawiała Jego wewnętrzny porządek – oddania siebie na pierwszym miejscu Boskiemu Ojcu. Dzięki temu mógł objawiać Ojca w sobie, zgodnie ze słowami: Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca (J 14, 9). Dlatego cokolwiek uczynił Syn, objawiało czyn Ojca. Była to droga, na której objawiało się i przybliżało coraz pełniej Boże królowanie.

W życiu Jezusa na ziemi synowskie oddanie siebie Ojcu pozostawało w ukryciu, było tajemnicą Jego modlitwy do Tego, który jest i widzi w ukryciu (por. Mt 6, 18). Znamienne, że wpierw odkrył to poganin, którego wiarę Jezus postawił za wzór pozostałym (por. Mt 8, 8-10). Rzymski setnik jako żołnierz wiedział, że jego władza nad innymi żołnierzami pochodzi stąd, iż uznaje on nad sobą wyższą władzę, której się poddaje – w osobie przełożonego. Powołuje się na to, by pokazać: wystarczy tylko słowo Jezusa, żeby sługa został uzdrowiony – bez potrzeby przychodzenia do niego. W ten sposób odsłania swoje pojmowanie tajemnicy Jezusa: Jego władza nad złem, od którego uwalnia ludzi, wypływa z oddania siebie władzy „wyższej” – Ojca, którego królowanie głosi słowem i czynem. I dlatego Jezus, uznając wielkość jego wiary, rozpoznającej niewidzialną Jego tajemnicę, mógł ujrzeć w niej znowu działanie Ojca i je spełnić – do końca.

Władza, którą Jezus objawia, jednoczy Syna z Ojcem – w Duchu Świętym. Osoba Ducha nie stanowi jedynie „dodatku” do jedności Synowsko-Ojcowskiej, ale nią jest – jako miłość, którą Miłujący (Ojciec) obejmuje Umiłowanego (Syna). Znamienne, że to najpierw Duchowi Świętemu przypisywana jest w Ewangelii władza, przejawiająca się w nauczaniu i znakach, objawiających Boże królowanie jako mocniejsze od złego. Na Niego wskazuje sam Jezus, gdy w pierwszym wystąpieniu w Nazarecie powołuje się na proroctwo Izajasza o Duchu, który będzie działał w oczekiwanym Mesjaszu (por. Iz 61, 1-3).

Także przeciwnikom, oskarżającym Go perfidnie, że działa mocą złego ducha, Chrystus przeciwstawia prawdę: jeśli Ja mocą Ducha Bożego wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło do was królestwo Boże (Mt 12, 28). Pełne mocy działanie Ducha Świętego towarzyszy całemu ziemskiemu działaniu Jezusa, jednak istota Jego mocy jawi się jasno dopiero na końcu, na krzyżu, gdzie również oddanie siebie Ojcu przyjmuje najwyższą postać – oddania życia w akcie miłości.

Już uprzednio, gdy Jezus mówił o bezstronności Ojca, wskazywał, iż objawia ona Boże miłosierdzie (por. Łk 6, 36). Tajemnica ta ciągle pozostaje trudna do pojęcia. Można było się gorszyć, gdy Jego reakcje na kierowane do Niego prośby sprawiały „odpychające” wrażenie, jak gdyby brakowało Mu miłosierdzia… Mogło się wydawać, iż sam Ojciec jest „stronniczy”, gdy początkowo ograniczał Jego misję do narodu „wybranego”. Jednakże ta swoista stronniczość Ojca wyraża Jego reakcję, jakby agere contra, które miało pełniej objawić Jego bezstronność. Od początku związał się On bowiem z Abrahamem i narodem odeń pochodzącym, aby przez niego otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi (Rdz 12, 3).

Zatem Boże związanie się z jednym narodem miało służyć ostatecznie wszystkim. Dopełnienie tego dzieła dokonało się dzięki Jezusowi. Zgodnie z wolą Ojca rozpoczął On jednoczenie owiec, które poginęły z domu Izraela. Jednak stając po stronie owiec, musiał sprzeciwić się pasterzom, niezdolnym pomóc owcom. Oni właśnie, religijni przywódcy narodu, doprowadzili do Jego śmierci, „święcie” przekonani, że w ten sposób ocalą naród, jak to tłumaczył arcykapłan innym kapłanom. Umiłowany uczeń Jezusa uznał jego słowa za proroctwo, że Jezus miał umrzeć za naród, i dodał: i nie tylko za naród, ale także po to, by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno (J 11, 50-52).

Trzeba w istocie było, żeby ziarno rzucone w ziemię obumarło, by wydać plon obfity. Duch, wcześniej działający w samym Jezusie, miał dzięki Jego śmierci jako pełnym objawieniu miłości rozlać się do serc wszystkich, którzy uwierzą, że On żyje. To właśnie wyraził Apostoł, mówiąc o nadziei, że zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany (Rz 5, 5).

Ten sam Duch, w którym Syn oddawał siebie Ojcu, także nas ożywia, poświadczając w naszych sercach, że jesteśmy dziećmi Bożymi (Rz 8, 16). Mamy Boga po swojej stronie! To nie znaczy jednak, że mamy stać się stronniczy – przeciw innym, wtedy bowiem uleglibyśmy znowu królowaniu diabelskiemu, które dzieli. Jesteśmy zaproszeni do przyjęcia bezstronności Boga – Jego królowania, które jednoczy, gdyż obejmuje miłością także nieprzyjaciół i pragnie przyciągnąć wszystkich do siebie – przez Ukrzyżowanego – w oddaniu siebie do końca.

Przypis:

1. Por. J. Bolewski SJ, Boska bezstronność. Przeciw obojętności, “Życie Duchowe”, 60, 2009, s. 98-105; J. Bolewski SJ, Boża miłość i bezstronność, “Życie Duchowe”, 61/2009, s. 91-97.
Jacek Bolewski SJ (ur. 1946), profesor teologii dogmatycznej, wykładowca na Papieskim Wydziale Teologicznym – Collegium Bobolanum w Warszawie. Ostatnio opublikował: Szatańskie czy Boskie… Teologia w arcydziełach: od islamu do chrześcijaństwa; Królowanie Bożego Serca; Co po Wenecji… śladem artystów i świętych.