Dariusz Piórkowski SJ

“Gdy ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela, naszego Boga, do ludzi, zbawił nas nie dla uczynków sprawiedliwych, jakie zdziałaliśmy, lecz z miłosierdzia swego” (Tt 3, 4).

Rzadko postrzegamy betlejemską grotę jako miejsce objawienia Boga. A przecież to właśnie człowieczeństwo związane z Bogiem jest w tym wydarzeniu czymś najbardziej niesamowitym, niespodziewanym, niewyobrażalnym i niepojętym. Do tego stopnia, że można to objawienie jedynie przyjąć albo odrzucić. Pierwotnie w Kościele ważniejsze i pierwsze było święto Objawienia Pańskiego – Epifania, obchodzone teraz 6 stycznia, które też w pewien sposób oswoiliśmy, eksponując bardziej trzech króli niż Boga, który ukazuje się ludziom.

Faktem jest, że bardziej niż wielka teologiczna prawda przyciąga nas miły, rodzinny i ciepły widok maleńkiego dziecka, egzotyka magów, którzy w pocie czoła spieszą w kierunku Jerozolimy. Koszula bliższa ciału. To, co sami możemy doświadczyć zmysłami, jest łatwiejsze do zaakceptowania. I tu kryje się pewien paradoks. Właśnie dlatego Bóg stał się człowiekiem, by łatwiej było nam dostrzec w Chrystusie nieskończonego Boga i otworzyć się na poznanie, które przekracza wszelkie ludzkie wyobrażenia. I równocześnie ta droga poznania stwarza nam największe trudności, bo wydaje nam się zbyt “prosta” jak na Boga.

W potocznym języku słowo “objawienie” często funkcjonuje w nieco ironicznej formie i wyraża “specjalną” wiedzę, którą ktoś miał nagle otrzymać, by odróżnić się dzięki temu od innych. Czasem “objawienie” to synonim eureki, oświecenia, zachwytu nad niespodziewanym odkryciem. Dziś już słabo doceniamy, że objawienie, żywe i ciągle przekazywane w Tradycji Ojców oraz Piśmie świętym, jest darem, światłem, odsłonięciem tego, jak jest naprawdę, że przynosi nowość, na którą żaden człowiek by nie wpadł. Dzieje się tak między innymi dlatego, ponieważ nie pamiętamy już, w jakiej kulturze i ciemnościach żyli ludzie przed narodzeniem Chrystusa. Większość z nas nie miała też okazji być poganami.

W Liście św. Pawła do Tytusa, biskupa Krety, a wcześniej poganina, również dowiadujemy o  objawieniu. Fragmenty tego listu czytamy podczas  liturgii Narodzenia Pańskiego. Pojawia się tam słowo “epiphaino” – “ukazać się”, a dokładniej  “przywieść do światła”, “świecić mocno jak słońce czy gwiazdy”. A więc nie tylko chodzi o coś, co dotąd było ukryte i teraz stało się widzialne. Jest to widzialność, która później promieniuje ogromnym światłem, pełnym potęgi i majestatu.

Święty Paweł tak właśnie przedstawia sprawę pojawienia się na ziemi Chrystusa i “naszego Boga”. Kilkadziesiąt lat po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa, pisze, że światło, które się wówczas ukazało, dosięga również adresatów listu. Mają oni udział w Świetle. Objawienie – epifania jest czymś trwałym, absolutnie nowym etapem w historii ludzkości, którego nie należy postrzegać jako jednorazowe wydarzenie, lecz rozpoczęcie długiej, wspólnej drogi Boga z człowiekiem.

Co jest treścią tego objawienia? Ano to, że Bóg stał się człowiekiem, że przychodzi na świat w dobrych zamiarach, że kieruje nim troska i “miłość do ludzi”, czyli po grecku “filantropia”, że nie stawia nam żadnych wstępnych warunków, że okazuje miłosierdzie za nic, a nie w zamian za nasze “uczynki sprawiedliwe”. Ale to tylko jedna strona medalu. Objawienie nie tylko nas o czymś powiadamia, nie tylko daje wiedzę, ale również jest zaproszeniem do wspólnoty i relacji z Bogiem, który pierwszy do nas wychodzi.

Być może nie ruszają nas te piękne prawdy, bo się już do nich przyzwyczailiśmy, często wskutek osłuchania, i uważamy  Objawienie za oczywistość. Ale kiedy zgrzeszymy, to boimy się zbliżyć do Boga; kiedy myślimy o zbawieniu, to najpierw pytamy, co my musimy zrobić i jak sobie tę przychylność Boga zaskarbić; kiedy widzimy, że jakiś łajdak nawraca się po latach błądzenia, to mamy pretensje, że to niesprawiedliwe, bo się nie starał, a otrzymuje to samo co my. Te przykłady są znakiem tego, że Objawienie przyjmujemy często zewnętrznie, deklaratywnie, że nie przenika ono tak łatwo do umysłu i serca. Dlatego co roku przeżywamy te same święta, te same tajemnice, by mogły one głębiej wniknąć w całe nasze człowieczeństwo.

Także dla ludzi starożytnych, ukształtowanych przez filozofię, literaturę i ówczesne religie, takie objawienie było wręcz zgorszeniem, uzurpacją, głupotą. Już obraz Boga w Starym Testamencie był dla pogan nie lada wyzwaniem.

Ukazał to błyskotliwie Abraham Heschel w swojej książce “Prorocy”. Pisze tam wprawdzie o Bogu głoszonym przez proroków, ale przecież Jezus jest kolejnym i ostatecznym ogniwem objawienia prawdziwego i jedynego Boga.

Według większości antycznych filozofów, Bóg nie mógł wikłać się w sprawy ludzkie, bo to naruszyłoby jego doskonałe i spełnione życie. Arystoteles uważał, że Bóg nie potrzebuje ani towarzystwa ludzi, ani jakiegokolwiek stworzenia poza sobą. Zajęty jest tylko sobą i myśleniem. I to daje mu szczęście. Bóg to jedna wielka myśl, która nie potrzebuje żadnych innych relacji. Dla Platona sama materia już nosi w sobie pierwiastek skażenia i niedoskonałości, jak można w ogóle przypuszczać, że Bóg stal się ciałem? To właśnie filozofowie wywodzący się z tradycji platońskiej mieli największe trudności z przyjęciem Wcielenia Chrystusa i najbardziej zwalczali je jako niedorzeczność. I równocześnie traktowali ciało jako “gorszą” część człowieka.

Tymczasem cała Biblia, a zwłaszcza Narodzenie Boga – Zbawiciela, pokazuje, że Bóg sam kieruje się w stronę ludzi, żywo interesuje się ich sprawami, działa w historii, chociaż jest nieskończony i niezmienny.

Bogowie Olimpu są pełni intryg, zawiści, złośliwości, mściwości i morderczej rywalizacji rozpalanej namiętnościami. Tak przedstawia ich chociażby Platon, a Ajschylos, tragik grecki, ukazuje Zeusa jako boga wrogiego człowiekowi.

Na długo przed tragikami, Homer, wyraża w “Odysei” podobną intuicję i pisze: “Zaiste, nikt z bogów nie jest bardziej okrutny od Dzeusa. Bez miłosierdzia dla ludzi, których sam zrodził, daje im za towarzyszy ból i nieszczęście”. Niewiele różnili się od nich bogowie sumeryjscy, czy egipscy, wyłaniający się z ciemności i traktujący ludzi jak niewolników i żer.  Jeśli więc Grecy lub Egipcjanie usłyszeli, że Jezus Chrystus, który przyszedł jako człowiek i Bóg, ma w sobie “filantropię”, musieli doznać wstrząsu.

Starożytni Grecy i Rzymianie uważali również, że ponad bogami istnieje jeszcze nieprzewidywalny, złowrogi i bezosobowy Los, któremu towarzyszyła czasem Konieczność (ananke). Nawet bogowie nie byli wolni od wpływu tych sił. Ta nieprzewidywalność Losu, który mógł uderzyć nagle jak grom z jasnego nieba, budziła lęk. Z Losem i fatum nie można było się targować. Człowiek tak naprawdę nie potrafił odpowiedzieć, skąd się wziął i dokąd podąża. Stawał się często igraszką ślepych mocy, bezbronny, bezsilny i niemający nadziei, która uważana była za głupotę, skoro nikt nie mógł wpłynąć na przeznaczenie.

Atmosfera, w jakiej żyli starożytni, zanim Bóg przemówił przez proroków i Jezusa Chrystusa, zasadniczo przeniknięta była głębokim pesymizmem i lękiem. Bogów należało się bać i czcić, aby się im nie narazić i nie powiększać swojego cierpienia. Bogowie, przeznaczenie i los to wytwory ludzkiej wyobraźni i umysłu porażonego ciemnością.

Obraz Boga, ukazany z boskiej inicjatywy w życiu Chrystusa, nie odpowiadał dotychczasowym ludzkim wyobrażeniom, nawet tych ludzi, którzy wierzyli w jednego Boga w Izraelu. Bóg, który nie kieruje się kaprysem, który staje pośrodku nas, który nie jest mieszaniną bóstwa i człowieczeństwa, nie jest półbogiem i półczłowiekiem, nie jest też wielkim samotnikiem, słowem, nie wpisywał się nijak w ludzkie kanony. Dlatego Objawienie jest darem i przekracza nasz umysł. I dlatego bywa tak trudne do przyjęcia sercem i umysłem. I dlatego Jezus rodzi się w ciszy, nocy i z dala od świątyń i filozoficznych akademii.