Kierownictwo duchowe nie jest fenomenem czysto chrześcijańskim. Pojawia się ono w różnych religiach, zwłaszcza w religiach indyjskich, jak i w filozofii greckiej. Wielcy mędrcy hinduscy byli jednocześnie swoistymi kierownikami duchowymi swoich uczniów, wprowadzającymi ich w tajniki doświadczenia religijnego. W filozoficznej tradycji greckiej zauważamy ten fenomen już u orfików, którzy kładli nacisk na indywidualny wzrost duchowy, a dalej widać to w pitagoreizmie. Starożytne świadectwa wskazują, że sam Pitagoras był mistrzem życia filozoficznego dla swoich uczniów, co więcej, to właśnie on wynalazł i wprowadził w swej szkole jedną z najbardziej znanych nam praktyk życia duchowego – rachunek sumienia[1]. Tę praktykę stosowano potem także w innych szkołach filozoficznych starożytnej Grecji. Dziwić może, że znalazła ona także poczesne miejsce w szkole epikurejskiej, która przecież hołdowała hedonizmowi[2]. Sokratesa też uważano za przewodnika dusz, a nawet za ,,mistrza życia wewnętrznego”. Szczególnie popularne stało się ono jednak wśród Stoików. Plutarch, Epiktet czy Seneka pełnią dla swoich uczniów nie tylko rolę nauczycieli filozofii, ale także przewodników duchowych. Starają się ich wprowadzić szczyty życia moralnego nie tylko przez przekazywanie wiedzy, lecz też przez przykład życia. Ten rodzaj „kierownictwa duchowego” jednak ma specyficzny charakter. Filozofowie okresu hellenistycznego dochodzą do wniosku, że prawdziwe poznanie nie jest możliwe bez oczyszczenia moralnego. Owo zaś oczyszczenie moralne polegało przede wszystkim na uwolnieniu się od tzw. namiętności (gr. pathe), które w rozumieniu Stoików były chorobą ludzkiego logosu. Stąd też kierownictwo to przybierało raczej formę kierownictwa filozoficzno-moralnego[3].

Kierownictwo duchowe w Kościele pierwotnym ma inne źródła i inny charakter, tym niemniej harmonizuje tu z ogólną atmosferą starożytności, w której „kierownik duchowy” był czymś normalnym. Powszechnie uważa się, że początki praktyki kierownictwa duchowego w chrześcijaństwie wiążą się z Ojcami pustyni. Jednakże Ojcowie pustyni do już IV wiek. A co działo się w międzyczasie? Czy przez trzy wieki z górą chrześcijaństwo pierwotne obywało się bez kierownictwa duchowego, tym bardziej, że było ono znane i popularne w ówczesnym świecie? Otóż wieki te to przede wszystkim dominacja katechumenatu jako podstawowej praktyki inicjacyjnej chrześcijaństwa. Niestety dla nas badaczy tamtego okresu, a zapewne na szczęście dla ówczesnych katechumenów praktyka ta owiana jest pewną tajemniczością, która ma nawet swoją techniczną nazwę: disciplina arcana. Do dziś zresztą pozostał ten termin w polskim zwrocie: wprowadzić w arkana jakiejś wiedzy czy sztuki. Słowo to tłumaczone często jako tajniki wprost wskazuje na tajemnicę. Nie chodziło tu jednak o tajemnicę dla tajemnicy. Chodzi bowiem o rzeczy czy sprawy, których znajomość możliwa jest tylko dzięki osobistemu doświadczeniu. Do takich zaś w najwyższym stopniu należy duchowe doświadczenie chrześcijańskie. Sama wiedza teoretyczna jest tu redukcją, zubożeniem, a nawet zagrożeniem i swoistym fałszem, gdyż ma się wrażenie, iż wie się wszystko, a nie wie się na dobrą sprawę nic. Toteż pierwotne chrześcijaństwo bardzo dbało o to, aby jego metody wtajemniczania w sprawy najważniejsze i najświętsze pozostawały ukryte przed wzrokiem i wiedzą profanów. Nie ulega jednak dla mnie wątpliwości, że w prowadzeniu katechumenów do chrztu, a w bardzo wielu przypadkach – jak świadczą o tym postawy wielu katechumenów i dojrzałych chrześcijan – i na szczyty świętości istniały jakieś rodzaje indywidualnego kierownictwa duchowego. Trudno to sobie bowiem inaczej wytłumaczyć. Pozostajemy tu jednak w sferze domysłów, choć domysłów mocno uzasadnionych, ale mimo to bez twardych dowodów. Te zaś posiadamy dopiero z okresu początków życia konsekrowanego, które pojawia się na pustyniach Egiptu wraz z tzw. Ojcami pustyni.

Sami Ojcowie nigdy jednak nie użyliby tu słowa „kierownictwo”. Już samo ono miałoby w sobie dla nich posmak uzurpacji, a nawet pychy. Na płaszczyźnie duchowej to Duch Święty ma kierować człowiekiem, a nie drugi człowiek. Człowiek w tym procesie kierownictwa duchowego jest tylko narzędziem. Tu też pojawia się zasadnicza różnica pomiędzy filozoficzno-pogańskim kierownictwem duchowym a kierownictwem chrześcijańskim. Człowiek jako narzędzie Ducha Świętego nie jest jednak narzędziem bezwolnym. Wręcz przeciwnie! Wchodzi w nie z całym swym osobowym i duchowym bogactwem. Stąd też terminem, który wyraża dzielenie się tym bogactwem stało się „ojcostwo”. Abbas, abba, apa to słowa, których w tym kontekście najczęściej używano. Oczywiście owe ojcostwo duchowe ma znaczenie jedynie analogiczne. Ojcem staje się ten, kto oddał siebie i swoje życie innym, a nade wszystko Bogu. By być ojcem duchowym – narzędziem Ducha Świętego w kierowaniu drugimi – wcale nie trzeba być ani starszym, ani nawet bardziej doświadczonym. Rozstrzygającą jest tu otwartość na działanie Ducha Świętego. Znane jest opowiadanie o tym, jak to abba Mojżesz poszedł zaczerpnąć wody. Przy studni spotkał mnicha Zachariasza, który tam właśnie się modlił, i zobaczył Ducha Świętego spoczywającego na nim. Rzekł więc abba Mojżesz do brata Zachariasza: „Powiedz mi, proszę, co mam czynić?”. Gdy brat Zachariasz to usłyszał, upadł mu do nóg i powiedział zdziwiony: „To ty mnie pytasz ojcze!?”. Wtedy starzec odrzekł: „Wierz mi, synu mój, Zachariaszu, zobaczyłem, jak Duch Święty spoczął na tobie i musiałem cię o to poprosić”[4]. Oczywiście, nie należy myśleć, że doświadczenie duchowe jest tu zupełnie bez znaczenia, ale nie ono jest decydujące. Ludzkie bogactwo także w sensie duchowym i intelektualnym może służyć kierownictwu, ale może też w niektórych momentach stać się przeszkodą.

Znaczenie kierownictwa duchowego

Ojcowie zdawali sobie doskonale sprawę z wagi kierownictwa duchowego. Ilustruje to w sposób bardzo prosty, ale i barwny zarazem opowiadanie, które Jan Moschos zawarł w swoim Leimonarionie, czyli Łące duchowej: Pewien ojciec, człowiek głębokiej prostoty i pobożności, widział podczas sprawowania najświętszej ofiary anioły po swej prawej i lewej stronie. Pewnego razu, kiedy raz sprawował świętą liturgię, odwiedził go pewien brat – mnich – i zauważył, że ryt, według którego ów ojciec sprawuje Eucharystię pochodzi od heretyków. Starzec nie był tego najwyraźniej świadomy. Wtedy brat ów zwrócił się do niego ze słowami: „Ojcze, słowa, których używasz, przy sprawowaniu najświętszej ofiary nie są prawowierne, lecz heretyckie”. Ponieważ jednak ojciec ten widział anioły przy takim sprawowaniu liturgii, nie dał wiary jego słowom. Brat ów jednak nalegał. Wtedy ojciec ten, gdy jak zwykle przy sprawowaniu Eucharystii znów zobaczył anioły, zapytał je, czy ów brat ma rację. Anioły opowiedziały mu: „Słuchaj go, bo mówi prawdę”. Zdziwiony ojciec spytał: „A dlaczego wy mi tego nie powiedzieliście?”. Aniołowie odparli mu: „Bóg tak postanowił, że to człowiek ma pouczać człowieka”. Wtedy to dał posłuch bratu pełen wdzięczności Bogu i jemu[5].

To opowiadanie – mniejsza o jego wartość historyczną – jest wyrazem genialnego zmysłu Ojców, pozwalającego z jednej strony łatwo zapamiętać obrazową historyjkę i pojąć ją także ludziom niewykształconym, przekazuje nam zarazem pewne fundamentalne prawdy i prawa życia duchowego odkrywane na pustyniach starożytnego Egiptu, Syrii i Palestyny.

Po pierwsze Bóg tak postanowił, iż w swoim życiu duchowym człowiek zdany jest na człowieka, jako tego, który poprowadzi go ku prawdzie – ostatecznie Prawdzie wcielonej. Zasada ta ma swój początek już w samym Wcieleniu. To Jezus z Nazaretu jako człowiek – w zewnętrznym przejawie uznany za człowieka (por. Flp 2,7b)– prowadzi człowieka do Boga – także do siebie samego jako Boga. Tę misję potem kontynuuje Kościół, nie tylko poprzez głoszenie Dobrej Nowiny publicznie, ale także indywidualnie, wchodząc także w całą głębię i najskrytsze zakamarki ludzkich serc, w których toczy się walka duchowa.

Po drugie ta walka duchowa i pomoc brata (Kościoła) potrzebna jest nie tylko początkującym, ale na każdym poziomie rozwoju duchowego. Widać to na przykładzie owego ojca, który był tak otwarty na Boże tajemnice, że dane mu było widzieć anioły. Te nadzwyczajne łaski jednak nie chronią go przed błędami. Co więcej, stają się one nawet swoistym zagrożeniem, że powołując się na nie nadal trwał będzie w błędzie.

Po trzecie to Boże postanowienie, by brat pouczał brata, jest lekiem przeciw pysze i szkołą pokory oraz wdzięczności, i co równie ważne, buduje Kościół jako wspólnotę braci służących sobie w najważniejszym ich dziele – starania się o Królestwo Boże i Jego sprawiedliwość.

Wreszcie, co też nie jest bez znaczenia, łączy ono osobisty charyzmat i subiektywne jego postrzeganie z misją całego Kościoła, oddając go poprzez brata pod jego osąd i budując jedność pomiędzy tym, co charyzmatyczne i co hierarchiczne w Kościele.

Metoda kierownictwa duchowego

Ojcowie nie opracowali jakiejś teoretycznej metody kierownictwa duchowego. Rodziła się ona w praktyce dzielenia się życiem, które sami wiedli. Nasamprzód byli świadkami działania Boga w ich własnym życiu. To przyciągało do nich uczniów, którzy szukali u nich pomocy i kierownictwa. Jeden z apoftegmatów mówi o trzech ojcach, którzy co roku przychodzili do
św. Antoniego. Dwaj z nich radzili się go w sprawie swoich myśli i zbawienia; trzeci zaś milczał zawsze i o nic nie pytał. Po wielu latach zwrócił się do niego abba Antoni: „Oto już od tak dawna przychodzisz do mnie, a o nic mnie nigdy nie pytasz”. Tamten odpowiedział mu: „Wystarcza mi to, że patrzę na ciebie, ojcze”[6].

W praktyce kierownictwa Ojcowie nie mnożyli słów. Wiele z nich było parafrazami słów Pana Jezusa z Ewangelii, albo prostymi pouczeniami dotyczącymi życia codziennego inspirowanymi Pismem Świętym. A oto kilka przykładów: Pewien brat poprosił abbę Hieraklasa: „Powiedz mi słowo, jak mogę być zbawiony?”. Ten odpowiedział: „Siedź w twojej celi; jedz, kiedy jesteś głodny; pij, kiedy jesteś spragniony; ale nigdy nie mów źle o innych, a osiągniesz zbawienie”. Inny brat prosił abbę Arseniusza o słowo. Ten mu rzekł: „Walcz, ile sił, aby to, co dzieje się w twoim wnętrzu odpowiadało Bożej woli, wtedy przezwyciężysz i wszystkie trudności zewnętrzne”. I jeszcze jedna przepiękna historyjka, pokazująca, jak Ojcowie podchodzili do ludzkich słabości, ile w nich było ducha miłości. Jeden z braci zapytał: „Co mam robić, gdy widzę, że jeden z braci zasypia podczas czuwania? Czy ma mam go szturchnąć, aby się obudził?”. Odpowiedź Ojca jest piękna jak sama Ewangelia: „Jeśli ja widzę, że w czasie modlitwy brat zasypia, wtedy układam jego głowę na kolanach, aby mógł spać spokojnie”.

Uderza fakt, że to uczeń zwraca się do Ojca i prosi o słowo. Kierownictwo u Ojców zakładało bowiem potrzebę i otwartość proszącego. To on miał wyjść z inicjatywą, okazując tym samym swą otwartość na pouczenie. Nie jest jednak sprawą oczywistą, że prośba o słowo automatycznie oznaczała konieczną otwartość i pokorę, aby to pouczenie przyjąć. Stąd też bywało, że niekiedy proszący odchodził bez otrzymania słowa. Ojcowie uważali, że tam, gdzie słowo nie jest wprowadzone w życie, nie tylko zostaje zwyczajnie zaniedbane, ale wręcz usycha i traci swoją witalność, czyli umiera. W Apoftegmatach czytamy skargę, że kiedyś, gdy ludzie czynili to, co mówili im Ojcowie, Bóg dawał Ojcom słowo. Teraz jednak, gdy ludzie wprawdzie proszą o słowo, ale nie żyją według tego słowa, Bóg zabrał Ojcom dar słowa.

Innym uderzającym faktem jest, że pytania nie dotyczą rozpoznania woli Boga, ale brzmią najczęściej, jak już widzieliśmy: „Jak mogę być zbawiony?”. Trzeba sobie jednak zdać sprawę z tego, że starogreckie σωτηρία oznacza daleko więcej niż nasze słowo „zbawienie” i nie ogranicza się tylko do zbawienia po śmierci. Słowo to było powszechnie używane w różnych kontekstach. Dość powiedzieć, że Platon używa go w swych dziełach
ok. 80 razy, Arystoteles prawie 100, a starożytny lekarz Galen ponad 130 razy. Oznacza ono i uwolnienie, i ocalenie, i uzdrowienie. Również to znaczenie wnosi ono do chrześcijaństwa. Wystarczy nadmienić, że ochrzczonych nazywano zbawionymi. Jednym słowem pytanie, jak osiągnąć zbawienie, oznaczało osiągnięcie pełni chrześcijaństwa, a więc tego, co sakramentalnie zawarte jest już w chrzcie świętym. Nie jest to więc li tylko egoistyczna troska o swoje zbawienie po śmierci, ale prośba o wskazanie drogi do pełni życia w Chrystusie.

Odpowiedzi Ojców nigdy nie były teoretyczne. Nigdy też nie były psychologizowaniem. Przeciwnie odpowiedzi te były możliwie krótkie i przyjmowały formę zwięzłych i trafnych sentencji nakierowanych na praktykę. Te krótkie odpowiedzi pokazują, jak w miniaturze, całą osobowość danego Ojca i jego duchowe doświadczenie. Ildefons Herwegen pisze: „Cały człowiek stoi za działaniem, które trwa tylko krótki moment (słowo Ojców bowiem często bywało wzorcowym działaniem, a nie mową), a i pouczenie rodzące się z momentu samo w sobie stanowi całość”[7].

Odpowiedzi te były zarazem zindywidualizowane. Owszem, można interpretować to w ten sposób, że Ojcowie byli świetnymi psychologami. Zapewne też tak było, ale gdyby się ograniczyć tylko do tego, to spłycilibyśmy bardzo ich charakter. Ojcowie byli przede wszystkim znawcami ludzkiego serca z jego wewnętrzną duchową walką, której aspekty psychologiczne są jednym i to niekoniecznie najważniejszym elementem. Gdy zaś mówimy tu o sercu, to mamy na myśli jego biblijne i starożytne znaczenie jako centrum osoby, gdzie zapadają najważniejsze decyzje i gdzie też toczy się walka pomiędzy dobrem a złem. Dziś zagraża nam psychologiczny redukcjonizm, przed którym przestrzega jeden z najwybitniejszych teologów XX wieku i wielki znawca starożytności chrześcijańskiej Henri de Lubac, który tak pisze: „Czysta psychologia nie jest zdolna, w każdym razie w najsubtelniejszych przypadkach, do wykrycia różnicy pomiędzy tym, co autentyczne a tym co tandetne, pomiędzy rzeczywistością duchową a iluzją. Przytłacza jedno i drugie, wspaniale nad nimi tryumfując. Myli upojenie alkoholowe lub narkotyczne z upojeniem Duchem Świętym”[8]. Ojcowie byli na antypodach takiego myślenia. Właśnie działanie Ducha Świętego i Jego światło było rozstrzygające. Stąd też ich niesłychana subtelność w radach, których udzielali. Ilustruje to choćby następujący apoftegmat: Abba Pastor zapytał abbę Józefa: „Co mam czynić, kiedy nachodzą mnie pokusy? Mam je natychmiast odrzucać, czy też dopuszczać do siebie?”. Starzec mu odpowiedział: „Dopuszczaj je i walcz z nimi”. Wrócił więc do Sketis i trwał tam, ale zdarzyło się, że pewien brat z Teb przybył do Sketis i opowiedział mu, jak to był u abby Józefa i zapytał go, co ma czynić, kiedy nachodzą go pokusy, czy ma je natychmiast odrzucać, czy też je dopuszczać do siebie. Abba Józef odpowiedział mu: „Absolutnie nie dopuszczaj do siebie pokus, lecz odcinaj się od nich jak najszybciej”. Gdy abba Pastor to usłyszał, wstał i wyruszył do abby Józefa do Pamfos. Gdy tam przybył począł czynić mu wyrzuty mówiąc: „Ojcze, oto powierzyłem ci moje myśli, a ty powiedziałeś mi coś innego niż bratu z Teb”. Starzec mu odpowiedział: „Przecież wiesz, że cię kocham”. Ten odpowiedział: „Wiem”. A tamten ciągnął dalej: „Prosiłeś mnie, abym mówił, co myślę, tak jakbym mówił do samego siebie. Więc jeśli przychodzą do ciebie pokusy, a ty je dopuszczasz i walczysz z nimi, wtedy stajesz się coraz bardziej wypróbowanym. Mówiłem do ciebie jak do samego siebie. Są jednak inni, dla których wcale nie jest dobrze postępować w ten sposób. Kiedy przychodzi pokusa, powinni się od niej jak najszybciej odwracać”[9].

Poszanowanie wolności

Choć apoftegmaty Ojców niekiedy brzmią bardzo radykalnie, to nie posuwali się oni nigdy do sterowania czyimś życiem, odbierając mu władzę decydowania. Każdy musi decydować sam o sobie. Abba Pojmen, pytany przez brata, czy powinien zostać u swego duchowego ojca, mimo że nie jest to dobre dla jego duszy, postąpił tak: Choć wiedział, że ponosi on szkodę, i zdziwił się, że go pyta, czy ma z nim mieszkać, rzekł mu tak: „Jeśli chcesz, mieszkaj!”. Również i za drugim razem, gdy ten uczeń przyszedł do niego, Pojmen nie poradził mu odejść. Ale też nie radził zostawać. Konfrontował go z jego własnym doświadczeniem. Dopiero, gdy za czwartym razem uczeń sam powiedział, że chciałby odejść, Pojmen przytaknął mu: „Oto nareszcie jesteś ocalony. Idź i nie mieszkaj z nim!”. Powiedział starzec: „Człowiek widząc szkodę swojej duszy nie potrzebuje się pytać. Może ktoś pytać o myśli ukryte, a zadaniem starców jest rozsądzić. Jeśli jednak zachodzi jawny grzech, nie trzeba pytać, ale natychmiast zniszczyć”[10].

Wielu poszukujących rady chciałoby obarczyć swych kierowników odpowiedzialnością za własne życie duchowe. Dlatego abba Pojmen czeka, aż brat dojrzeje do decyzji pozwalając, by ten przez jakiś czas ponosił nawet szkodę. Najwyraźniej uważał, że szkoda byłaby jeszcze większa, gdyby to on sam podjął za niego decyzję. Ojcowie doskonale wiedzieli, że nie tędy droga, że ich rolą jest przygotowanie człowieka do podjęcia decyzji, a nie branie ich odpowiedzialności na siebie. Owo przygotowywanie do decyzji widać wyraźnie w innym apoftegmacie:

Pewien brat radził się abby Józefa, mówiąc: „Chciałbym odejść z cenobium i mieszkać samotnie”. Starzec mu odpowiedział: „Mieszkaj tam, gdzie widzisz, że twoja dusza znajduje pokój i nie ponosi szkody”. Brat na to: „I we wspólnocie,
i w samotności znajduję pokój. Co każesz mi robić?”. Starzec odrzekł: „Jeśli znajdziesz pokój i we wspólnocie, i w pustelni, to połóż te dwie myśli jak gdyby na wadze i postąp, jak uznasz, że będzie z większym pożytkiem dla twego postępu”[11]. Zalecenia abby Józefa przypominają jako żywo późniejsze kryteria wyboru, które znajdziemy w Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego. Abba Józef zatem nie radzi tu, a uczy, jak wybierać, co posłuży proszącemu o radę nie tylko w tej konkretnej sytuacji, lecz i na przyszłość, a w dodatku uczyni go człowiekiem bardziej wolnym i niezależnym w swoich przyszłych decyzjach.

Nie była to jednostkowa praktyka. I inni Ojcowie postępowali podobnie. Abba Nisteros mając przed sobą brata, który wyliczał mu różne dobre dzieła, które mógł przedsięwziąć, nie radzi mu nic konkretnego, lecz i tym razem podsuwa mu kryterium, który pomoże mu rozstrzygnąć i tę konkretną kwestię i inne podobne w przyszłości: „Jeśli więc widzisz, że twoja dusza pragnie danego dzieła dla Boga, spełniaj je i strzeż swego serca”[12].

Moglibyśmy powiedzieć, że Ojcowie byli w tym względzie bardzo nowocześni. Ich wrażliwość na wolność człowieka nie wynikała jednak z jakichś intelektualnych rozważań o jego godności czy prawach, jak mogłoby się nam dziś wydawać. Miała ona jedno jedynie źródło, które zresztą jest też ostatecz-
nie źródłem idei wolności i w naszych czasach, a które najlepiej wyrazić w słowach św. Pawła: „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli!” (Ga 5, 1). Ojcowie wiedzieli też, że ta wolność nie jest czymś raz danym, ale że musi być ciągle na nowo zdobywana, a raczej otrzymywana i odbierana jako łaska. Na tym właśnie polega owo strzeżenie serca.

Doprowadzanie do prawdy o sobie

To zawsze bardzo delikatny proces, człowiek bowiem zwykle często żyje w iluzji co do siebie samego i jest do tej iluzji bardzo przywiązany. Co więcej, ujawnianie jej traktuje najczęściej jako atak na samego siebie. Jednakże proces rozwoju duchowego zostaje zablokowany, jeśli na pewnym etapie człowiek nie uświadomi sobie owej głębokiej prawdy o sobie, która odziera go z iluzji. Ojcowie doskonale zdawali sobie z tego sprawę i stosowali różne sposoby, aby doprowadzać do prawdy o sobie swe duchowe dzieci. Rzadko posługiwali się w tym dziele słownym przekazem, wiedząc doskonale, że iluzje takie świetnie opierają się słowom. Dlatego zachodzili takie iluzje niejako od tyłu. Oto kilka przykładów.

Pewien ojciec pokazał bratu jego właściwe zamiary, powtarzając jego własne słowa i przez każde powtórzenie, wyjaśniając je. Brat mówił do niego: „Abba, chciałem znaleźć jakiegoś starca według mojego upodobania i przebywać z nim”. „Dobrze szukasz, mój panie”, odrzekł starzec. On utwierdził się w swoim przekonaniu, nie rozumiejąc, co powiedział starzec. Gdy jednak starzec spostrzegł, iż on sądzi, że właściwie postępuje, rzekł mu: „Szukasz więc starca według twego upodobania i chcesz przebywać z nim?”. Ów odrzekł: „Tak, chcę tego bardzo, jeśli znajdę kogoś według mej woli”. Starzec rzekł mu: „Nie ty chcesz wypełniać wolę tego starca, lecz żeby on szedł za twym upodobaniem, a ty będziesz odpoczywał u niego w ten sposób”. Zrozumiał ów brat, co starzec mówił. Wstał, upadł mu do nóg, ukorzył się i rzekł: „Wybacz mi, gdyż bardzo byłem wyniosły, gdy tymczasem nic w tym dobrego nie było”[13].

Inną metodę wybrał abba Serapion, gdy przyszedł do niego brat i stale nazywał siebie niegodnym grzesznikiem. Serapion mu poradził, że powinien trzymać się celi i tam trwać samotnie, wtedy ten bardzo się rozzłościł. Już nie był niegodnym grzesznikiem. Rozzłościł się do tego stopnia, że aż odbiło się to na jego twarzy i starzec nie mógł tego nie zauważyć. Wtedy powiedział abba Serapion: „Poprzednio mówiłeś: «Grzeszny jestem, sam siebie oskarżam, i nawet żyć nie jestem godzien» – a kiedy cię z miłością upomniałem, tak się oburzasz? Jeżeli chcesz być pokorny, naucz się znosić wielkodusznie zarzuty cudze, a nie chwytaj się pustych słów”. Brat, kiedy to usłyszał, padł na twarz przed starcem i odszedł, odniósłszy wielką korzyść[14].

Pewnego mnicha bracia chwalili przed abbą Antonim, a on – gdy ów mnich go odwiedził – wypróbował go, czy też zniesie obelgę. A widząc, że jej znieść nie umie, tak mu powiedział: „Jesteś podobny do wsi, od frontu przyozdobionej, a od tyłu obrabowanej przez rozbójników”[15].

Abba Zenon badał kiedyś pewnego znanego ascetę. Polecił mu przybyć do siebie i nie mówiąc ani słowa, usiadł obok niego i wziął się za pracę. Asceta bardzo się zniecierpliwił, ogarnęła go niechęć (acedia). Kiedy zaczął opowiadać o swoich postach we własnej wiosce, Zenon mu odpowiedział: „We wsi karmiłeś się przez uszy, ale idź i odtąd jadaj zawsze o dziewiątej, a cokolwiek robisz, rób w ukryciu”[16].

Abba Zenon przekonał ascetę o jego fałszywej motywacji nie przez teoretyczne rozmowy o wartości postu, ale poddał go testowi milczenia, sprawdzając jego odporność na akceptację względnie jej brak przez otoczenie. Okazało się, że jego posty służyły nie jego wzrostowi duchowemu, ale zaspokojeniu innych jego potrzeb, których nie był świadomy. Przez to na jego duchowej drodze mógł go poprowadzić dalej.

Z kolei abba Pojmen widząc, iż uczeń odczuwa blokadę w wyjawieniu mu swoich trudności, zwrócił się do niego wprost: „Oto już od tak dawna przychodzisz tutaj, żeby mi opowiedzieć o swoich pokusach, a ilekroć przyjdziesz, nie chcesz ich wyznać, ale odchodzisz smutny i cierpisz dalej z ich powodu. Powiedz mi, dziecko, co to takiego?”[17].

Pojmen zatem nie czekał, aż uczeń sam z siebie powie o swym problemie, ale przejął inicjatywę i sam zmusił go do mówienia. Było to dla brata wielką ulgą. Sam z siebie nie zdobyłby się na taką odwagę. Rozmowa nie jest tutaj przysłuchiwaniem się czy wyjaśnianiem, ale aktywną interwencją, umocnieniem w wypowiedzeniu tego, o co właściwie chodzi. Często jest to jedyna droga postępu. Jednak konieczny jest tutaj dar rozeznawania[18].

Rozeznawanie – διάκρισις

Abba Izydor powiedział: „Mądrością świętych jest rozpoznawanie woli Bożej. Nad wszystko bowiem wznosi się człowiek przez posłuszeństwo prawdzie, bo jest obrazem i podobizną Boga. Nie ma gorszego usposobienia, niż kiedy człowiek idzie za własnym sercem, to znaczy za podszeptami własnych myśli, a nie za prawem Bożym: skończy to dla niego nieszczęściem, bo nie poznał tajemnicy i nie odnalazł drogi świętych, by według niej postępować”[19].

To właśnie rozpoznawanie jest kluczem w kierownictwie duchowym. Celem bowiem życia chrześcijanina jest, owszem, przebóstwienie i zjednoczenie się z Bogiem, ale drogą do niego jest pełnienie Jego woli, jak to też działo się w życiu samego Chrystusa. Dlatego też kierownik duchowy czy lepiej ojciec duchowy powinien być ekspertem w rozeznawaniu. Ewagriusz Pontyjski (345–399) – jeden z najznamienitszych Ojców Pustyni, który usystematyzował ich duchową spuściznę, pisze, że „Ojcem jest ten, kto posiada rozumną (λογική) naturę, złączoną z poznaniem Trójcy”[20], albo też, że „Ojciec to ten, kto posiada rozumną naturę, złączoną z kontemplacją stworzenia”[21]. Kluczowym słowem jest tu przymiotnik „rozumny – λογικός”. Mieć rozumną naturę dla Ewagriusza w żadnym wypadku nie oznacza li tylko posiadanie i używanie własnego rozumu, choćby nawet najbystrzejszego i wyposażonego we wszelką ludzką wiedzę. Bardzo ważny jest tu oryginalny, grecki termin λογικός, pochodzący o słowa λόγος. Λόγος zaś w kontekście chrześcijańskim oznacza Syna Bożego – Chrystusa. Tak więc posiadanie rozumnej natury oznacza tu ni mniej ni więcej tylko posiadanie natury Chrystusa, czyli natury dziecka Bożego, którą zapewnia obecność Ducha Świętego w człowieku. Więcej jeszcze, ta natura mam być złączona z poznaniem Trójcy, jak też z kontemplacją stworzenia. Chodzi tu nie o teoretyczne poznanie Trójcy, ale o poznanie polegające na uczestnictwie w wewnętrznym życiu Boga oraz na dostrzeganiu i doświadczaniu Boga obecnego w rzeczywistości stworzonej. Tak więc tylko człowiek, który ma w sobie to Boże życie, może być ojcem – czyli może to życie przekazywać innym – swoim duchowym dzieciom.

Ewagriusz pisze dalej: „Owoce miłości godziłoby się raczej wyprosić od was, którzy zdobyliście przez beznamiętność Bożą miłość i staliście się bogaci w niebieski skarb (por. Mdr 7, 14). Nie synowie ojcom gromadzą przecież skarby, ale ojcowie synom (2 Kor 12, 14). Skoro więc jesteście «ojcami», naśladujcie «Ojca – Chrystusa i karmijcie nas jęczmiennym chlebem»[22]
(J 6, 9) dzięki nauce o poprawie obyczajów. Pochylcie się nad naszym nieokrzesaniem, aż odrzucimy zwierzęce obyczaje i staniemy się godni duchowego chleba, który zstąpił z nieba (J 6, 38) i żywi wszystkie rozumne natury według miary ich stanu”.

Za dziwnym dla polskiego czytelnika nieobeznanego z terminologią patrystyczną słowem „beznamiętność” stoi greckie απαθεία. Oznacza ono wyzbycie się wszystkiego, co sprzeczne jest z Logosem Bożym, a więc pełną harmonię natury ludzkiej z naturą Bożą. Ten stan umożliwia kochanie Bożą miłością i posiadanie skarbu, którym jest poznanie Boga. Oczywiście, jak to wspomnieliśmy wcześniej, nie chodzi tu o poznanie teoretyczne, ale głębokie doświadczenie Boga prowadzące do przebóstwienia. Zaskakujące jest w tym fragmencie nazwanie Chrystusa „ojcem”. Kryje się za tym wspomniana już wcześniej idea, że ojcem staje się ten, kto daje życie[23]. Pierwszym i absolutnym ojcem jest Bóg Ojciec, który odwiecznie rodzi Syna, Syn – Chrystus staje się ojcem, dając życie ludziom, zaś ludzie stają się ojcami, przekazując je swoim duchowym dzieciom. Ewagriusz podkreśla jednak, że owo ludzkie ojcostwo duchowe ma swoje jasne granice. W żadnym wypadku nie jest ono porównywalne z ojcostwem Boga Ojca, czy ojcostwem Chrystusa, które pozostaje dla ludzkich ojców duchowych jedynie wzorem do naśladowania, a nigdy celem do zdobycia. Dlatego też pisze: „Do «ojców» należy nauczanie synów cnoty oraz poznania Boga, lecz udzielenie «dzieciom» mądrości należy do Pana”. Gabriel Bunge komentuje to w następujący sposób: „Bardzo subtelnie zarysowuje się tutaj granica między działaniem ludzkim i Bożym: ludzki, duchowy ojciec prowadzi ku cnocie i poznaniu Boga, lecz dopiero sam Pan udziela Bożej mądrości. Zatem ojciec duchowy nie rodzi swoich synów dla
siebie, lecz dla (ze względu na) cnoty i poznania Boga”[24]. Tak więc ludzkie ojcostwo czy kierownictwo duchowe pełni rolę służebną w doprowadzaniu ludzi do tego ojcostwa, od którego „bierze nazwę wszelkie ojcostwo w niebie i na ziemi” (Ef 3, 15).

Kierownictwo duchowe osób indywidualnych

i we wspólnotach monastycznych starożytności

Kierownictwo duchowe w starożytności chrześcijańskiej nie ograniczało się tylko do Ojców Pustyni. Jego świadectwem jest także bogata epistolografia Ojców Kościoła, która dotyczyła nie tylko kwestii teologiczno-dogmatycznych, ale w znaczniej mierze była doradztwem duchowym i pomocą w rozwiązywaniu bardzo konkretnych problemów duchowych. Celował w tym zwłaszcza św. Hieronim, znany skądinąd jako tłumacz Pisma Świętego z języków oryginalnych na łacinę. Także w listach innych Ojców znaleźć można wskazania duchowe dla konkretnych osób, które jednoznacznie dowodzą istnienia praktyki kierownictwa duchowego poza egipskimi, palestyńskimi czy syryjskimi eremitami. Skoro zaś tego typu praktyka ma miejsce w listach, to tym bardziej istniała ona w kontaktach bezpośrednich. Dowodem tego są choćby Wyznania św. Augustyna, który dziękuje Bogu, że dał mu oparcie w Symplicjanie. Oto jego słowa: „Zesłałeś mi wówczas natchnienie, dzięki któremu uznałem, że należy się udać do Symplicjana. Wiedziałem, że jest to dobry Twój sługa, jaśniejący Twoją łaską. Powiedziano mi też, że od wczesnej młodości był bezgranicznie Tobie oddany. A zdążył już się postarzeć. Skoro tak długo kroczył po dobrej, przez Ciebie wyznaczonej drodze, musi być bardzo doświadczony i bardzo wiele wiedzieć. W tym się nie myliłem. Chciałem, aby Symplicjan duchem wniknął w moją udrękę i wytłumaczył, w jaki sposób taki jak ja człowiek mógłby stać się zdolny do kroczenia ową drogą Twoją”[25]. Ów Symplicjan stał się człowiekiem, dzięki któremu dokonał się zwrot w życiu św. Augustyna. Dzięki swej mądrości i duchowemu doświadczeniu pomógł on zrozumieć Augustynowi jego pogmatwane dotąd życie i zwrócić się ku Bogu.

Kierownictwo duchowe staje się też już w starożytności normalną praktyką w zorganizowanych formach życia konsekrowanego. Święty Bazyli w swoich regułach dla mnichów zaleca, aby wyjawiali swe myśli ojcu duchownemu i byli mu posłuszni[26]. Święty Maksym Wyznawca (580-662) pouczał: „Nie nadużywaj swych myśli, w przeciwnym bowiem razie z konieczności będziesz nadużywał także rzeczy. Natomiast jeśli kto nie grzeszył w myślach, to nigdy nie zgrzeszy w uczynkach”[27]. Święty Teodor Studyta uważał nawet, że mnisi powinni codziennie odbywać rozmowę ze swym kierownikiem duchowym, którym był dla nich z reguły ich przełożony, choć mogli być też nimi inni doświadczeni mnisi. Nie chodziło w tych rozmowach o wyznawanie grzechów, ale właśnie o duchowe rozeznanie, które – jak to widzieliśmy już wcześniej – nie może obyć się bez kierownika duchowego, jeśli nie chce ulec iluzjom.

Także na Zachód przenosi się ta sama praktyka. Dokonuje się to przede wszystkim za sprawą św. Jana Kasjana, który idąc za wzorem Ojców Kościoła wschodniego gorąco zaleca tę praktykę kierownictwa duchowego w klasztorach, które założył w Marsylii i okolicach[28]. Także św. Benedykt w swojej regule pośród „narzędzi” dobrych uczynków umieści zalecenie, aby mnich „złe myśli przychodzące do serca natychmiast rozbijał o Chrystusa i wyjawiał je ojcu duchownemu”[29] i pisze nieco dalej: „Jeśli jednak chodzi o grzech ukryty w duszy, niechaj wyjawi go tylko opatowi lub ojcu duchownemu, ci zaś powinni umieć leczyć i własne i cudze rany, nie odsłaniając ich [niepotrzebnie] i nie rozgłaszając”[30], a pisząc o dobrych postanowieniach dodaje, że należy je konsultować z ojcem duchownym, gdyż „to, co dzieje się bez zgody ojca duchownego, zostanie poczytane za zuchwalstwo i zarozumiałość, nie za zasługę”[31].

* * *

Tak więc praktyka kierownictwa duchowego jest trwałym dziedzictwem starożytności i to nie tylko chrześcijańskiej, choć w chrześcijaństwie staje się praktyką szczególną, bo inne stawia sobie cele. Jeśli bowiem gdzie indziej jest narzędziem samodoskonalenie siebie, to tu nie tylko jest kierowaniem ludzkiego ducha na drogi doskonałości, ale jest nade wszystko drogą odnajdywania i współdziałania z Duchem Świętym. Tak więc jest to praktyka w najwyższym stopniu osobowa i relacyjna, kierująca ku tym najwyższym relacjom, które są w Bogu Trójjedynym.

Stanisław Łucarz SJ (ur. 1959) – dr filozofii, wykładowca historii filozofii starożytnej i patrystycznej w Akademii „Ignatianum” w Krakowie, kierownik duchowy. Opublikował między innymi: Wpatrzeni w Jezusa; Blisko Maryi;Siedem grzechów głównych.